..
Krzysiek Solecki

45 | 42221
 
 
2008-10-29
Odsłon: 772
 

ANDES EXPEDITION 2008 ECUADOR-ARGENTINA

No i nadszedł dzień finałowy naszej wyprawy. Ale zanim ruszyliśmy z naszego obozu do wejścia na szczyt, jak głupi stałem jakieś pół godziny na zewnątrz i czekałem na resztę mojego czwórkowego zespołu. Stoję, zaczynam marznąć, z sąsiednich namiotów ruszyła grupa Amerykanów i widzę jak sznureczek światełek oddala się ku górze. Już 6.30, prawie dostaję białej gorączki, wołam do chłopaków czy już są gotowi, a tu słyszę w odpowiedzi, że dopiero zaczynają gotować wodę, no szlak mnie trafił, no taka mała temperatura wrzenia. Wpadłem do namiotu, Albert akurat zagotował wodę, no to szybki łyk słodkiej chwili i o siódmej wreszcie zebraliśmy się całą czwórką do wyjścia.

Napieramy, widzimy jak ku nam schodzą ludzie, to nasi amerykańscy sąsiedzi, wycofują się, dlaczego? K...rwa im jest za zimno, słyszymy w odpowiedzi. Myslę sobie, co tojest? piknik? Przecież warunki są takie same dla wszystkich. My napieramy, rozwidnia się, zmieniamy się na prowadzeniu. Wieje niemiłosiernie, co jakiś czas odwracam się i widzę jak kilka kilometrów dalej równolegle z nami przesówa się ciąg chmur, błagam w myślach niebiosa o kilka godzin względnej pogody, a póżniej niech się dzieje wola nieba. Zatrzymujemy się na chwilę, podnoszę głowę i przed oczami na wysokości nosa ukazuje mi się lodowa antenka, śmiejemy się i zastanawiamy jak niska może być temperatura że aż śpik zamarzł, 30-35 stopni po niżej zera? W delikatnych promieniach słońca docieramy do Independencii na 6370m n.p.m. Tu chwila postoju, zakładamy raki, chłopaki pomimo lepszego obuwia wkładają do nich ogrzewacze, marzną im stopy. Napieramy dalej odcinkiem, który doprowadza nas do żlebu Canaleta 6660m n.p.m. Tam zauważyłem że do tego miejsca doszłem tylko z Romkiem, Albert i Andrzej zostali daleko w tyle. Tutaj dłużej regenerujemy nasze siły, jest cieplej, zdajemy sobie sprawę że jesteśmy pierwszymi tego dnia, którzy wejdą na szczyt.

No to ruszamy, ostatnie trzysta metrów kamienistego terenu, właśnie to sprawiło nam początkowo wiele trudności. Nie mogąc odnależć ścieżki, pokonaliśmy około połowę żlebu, samym jego środkiem. Do piero podczas krótkiej przerwy na złapanie tchu, powietrze przecieła wiązanka, jaką tylko Polacy mogą zlepić, tak przez nas oczekiwana ścieżka wlekła się kilka metrów na prawo od nas. No cóż, weszliśmy na tą wojenną ścieżkę. We mnie wstąpiły, dodatkowe siły, Romek nawet nie próbował utrzymać mojego tempa, jeszcze kilka stopni i wchodzę sam na szczyt, patrzę na zegarek jest 13.25. Jest pięknie, delikatne obłoki płyną po niebie, czuję się wspaniale. Obowiązkowe fotki, chcę poczekać choć na Romka, ale mijamy się w momencie mojego zejścia ze szczytu, obustronne gratulacje i rozstajemy się. Z Andrzejem i Albertem mijam się jakieś sto metrów pod szczytem. Schodzę powoli, u wejścia do żlebu mijam kilkanaście osób, chwilkę przystaję i długa w dół.

W obozie nad Berlinem spotykają się dwie grupy naszej wyprawy. Moja czwórka z zadowoleniem opisuje ostatnie godziny, a grupa dochodząca ma przed sobą jeszcze atak szczytowy kolejnego ranka. Rozstajemy się i schodzimy do namiotów, które zostawiła dla nas druga grupa. Spędzamy noc, i kolejnego dnia schodzimy do Plaza de Mulas. Wpadamy do namiotów. Dopiero tu schodzi ze mnie ciśnienie, organizm domaga się doładowania, dopiero tu chce się jeść. Pozwalamy sobie na pizzę i piwo smakuje wyjątkowo. Kolejnego dnia wymeldowywujemy się z bazy, oddajemy worki-przenośne toalety, facet który od nas odbiera prezenty dziwi się że są puste, dociera to do niego dopiero po informacji o ilości dni spędzonych na górze.

Schodzimy doliną Horcones i nigdzie nam się nie śpieszy, ale mimo to gnamy w dół, to śnieżyca nas goni. Tyle że teraz to ona nam może...Pojawiamy się w Horcones, czekamy na kierowcę, który ma nas zawieżć do Penitentes. A tam już tylko kolacja, wino i wyro. Kolejnego dnia dociera reszta i powtórka z rozrywki, ale dziesięć razy większa. No ale mieliśmy co świętować. Ten wieczór w Penitentes był polskim wieczorem.

Cóż, myślę że Anka w alpejskim stylu jest bardzo dobrym wynikiem, na pewno pomogła w tym super aklimatyzacja nabyta w Ekwadorze, no i pogoda która nam sprzyjała, i na szczęście nie przyplątała się żadna dolegliwość.

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd