Wakacje nad polskim morzem, udały się wspaniale. Była piękna wręcz upalna lipcowa pogoda, której miało nie być. Była ciepła i czysta woda w morzu, której miało nie być.
No i któregoś dnia po błogim plażowaniu, przeglądając pocztę dostaję wiadomość od kolegi Łukasza czy aby nie planuję jakiegoś wypadu w góry, gdzieś dalej, bo Tatry zapchane. Zapaliła mi się lampeczka i poderwałem temat. Z kolei ja skontaktowałem się z kolegą Piotrkem i było nas troje. Wszyscy chętni, zostaje dogranie terminu i padło że wyruszamy 1 września.
Plecak tak jakoś spakowany już od wczoraj. Pomagała mi Melka krzątając się koło małej sterty rzeczy które przygotowałem. Co chwilkę pytała: Tatulku a co tojeśt? a to czekan i patrzę a czekana już nie ma, za chwilkę patrzę i znika mi rak, o ta zołza mała, oddawaj szybko ale już.
Z jednej strony pomału przed wyjazdowe podniecenie, a z drugiej patrzę na Melkę i serce mi się kraje ufff. A Aśka? Pyta mnie z zaskoczenia czy by nie zrobić mi na drogę bułek z kotlecikiem, miło mi się zrobiło.
Kurcze kocham strasznie te moje dziewczyny, choć zdaję sobie sprawę że nie będziemy się widzieć około tygodnia.
No cuż dla mnie szykuje się rewanżyk za 2004r. Kiedy pogoda nie dopisała i ewakuowaliśmy się z Aśką z góry.